Pierwszy tydzień roku
akademickiego minął bardzo szybko. W końcu dostałam plan zajęć i muszę
stwierdzić, że tak dobrego planu jeszcze nie miałam. Poniedziałki wolne. Wtorki
co dwa tygodnie wolne. Środy tylko wf. Zostaje czwartek (do 16) i piątek (do
15.00). A tak nas starsze roczniki straszyły, że V semestr jest najcięższy (co
prawda projekt budowlany będzie trudny, bo dużo wymagających części a mało
czasu), a tu tyle wolnego i żadnych okienek między zajęciami. Studiowanie w
Zamiejscowym Ośrodku Dydaktycznym ma swoje plusy. Na moim roku są tylko 2 grupy
(jest nas ok. 50 osób), więc można ułożyć plan tak by nikt nie musiał czekać
(jedna grupa ma ćwiczenia przed wykładami, a druga po). Dodatkowo w dziekanacie
zdają sobie sprawę, że większość studentów dojeżdża i chce być jak najszybciej
w domu więc nie robią nam półtoragodzinnych okienek na obiad.
Jedyny minus (oczywiście
nie jest temu winna Politechnika) to odcięcie miasta moich studiów od reszty świata.
Praktycznie codziennie wyznaczany jest nowy objazd i do ostatniej chwili nie
wiem czy zdążę na zajęcia, czy autobus będzie stał w korku albo pojedzie dalszą
drogą. To samo w drodze powrotnej. Stojąc na przystanku, nie mam pojęcia czy
autobus pojechał przed czasem czy spóźnia się półgodzinny. Chyba pora rozejrzeć
się za własnym samochodem, tylko nie wiem czy to mi coś da bo korków nie
przefrunę ;)
Gdy zobaczyłam stały plan
to utwierdziłam się w przekonaniu, że dobrze zrobiłam decydując się jeszcze na szkołę
policealną. Przecież będę mieć „weekend” w środku tygodnia ;)
A ostatni prawdziwy luźny
weekend spędziłam u rodziny w górach. Była to moja nagroda za zrealizowanie ponad
60% planów wrześniowych. Naładowałam się pozytywną energią. Pogoda dopisała i
muszę przyznać, że góry są najpiękniejsze jesienią. Z daleka wyglądają jak
kolorowy dywan. A szuranie i obrzucanie się liśćmi kojarzy mi się z dzieciństwem.
Pierwszy raz dałam się namówić na grzybobranie i nawet mi się spodobało. W
porównaniu do mojej kuzynki zebrałam mało, ale ona ma wieloletnią wprawę i wie
gdzie szukać ;) Od razu po przyjściu do domu zrobiłyśmy jajecznicę ze świeżych
maślaków, a resztę przywiozłam do domu. Poprosiłam już babcię żeby nauczyła
mnie robić zupę grzybową.
Duże wiaderko to zbiory mojej kuzynki, a małe moje znaleziska ;) |
Polska w budowie... tak jest chyba wszędzie. O gór jesienią jeszcze nie widziałam. Jak dla mnie i tak zebrałaś sporo (to Twój koszyk ten po prawo?) Ja nigdy nie widze grzybów i każdy kto idzie za mną to po mnie poprawia:D
OdpowiedzUsuńtak ten na prawo jest mój :) ja na początku widziałam same trujące, ale później kuzynka powiedziała mi gdzie szukać i w końcu trochę jadalnych znalazłam :)
Usuń